piątek, 30 listopada 2012

c.d.n


Potem były konsultacje, pobyty w szpitalach, które nic nie wniosły dodatkowego i diagnoza: rozszczep kręgosłupa okolicy lędźwiowo - krzyżowej ze współistniejącym wodogłowiem. Dostałam długą przepustkę, a  ponownie stawić się w szpitalu nakazano początkiem 38 tygodnia ciąży.  
Pozostawieni na pastwę bezsilności żyliśmy z dnia na dzień. Długo nie dowierzaliśmy, pocieszaliśmy się, że lekarze to tylko ludzie i mogą się mylić. Ciężko, było to przyjąć do wiadomości.W końcu nauczyłam się sama interpretować zdjęcia USG i wtedy doszło do mnie, że oni wszyscy mają rację. Ale mimo to nadzieja pozostawała do końca:  być może choć sam rozszczep okaże  się niższy (bo im niżej umiejscowiony tym mniej nerwów porażonych i większe szanse na chodzenie).
Oczekiwanie trwało i trwało. Stach był olbrzymi, niepewność, bezsilność... nie wiedzieliśmy w jakim stanie urodzi się nasza dzidzia... 
Tak w skrócie to wyglądało, nie będę się rozpisywać, bo takich emocji nie chce się pamiętać.
Minęło jakieś 6 tygodni i lekarze uznali, że Ola jest już wystarczająco silna, żeby przyjść na świat. I mieli rację, urodziła się w dobrym stanie (jeśli można jej zdrowie tak określić), w każdym razie otrzymała 9 punktów Apgar. Z tego powodu radość była ogromna. 
Był tylko jeden szkopuł. Okazało się, że  rzeczywiście lekarze pomylili się interpretując badanie USG, ale niestety na niekorzyść Oli: rozszczep okazał się jeszcze wyższy niż przewidywany, bo sięgał odcinka piersiowego.
Po jakimś czasie przybył ksiądz, aby dziecko ochrzcić

Jak już wiecie nasz wybór to
Aleksandra




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz