Pogoda za oknem jest niemal tropikalna i aż żal byłoby z tego nie korzystać. Tym samym mam tak ogromne zaległości na blogu, że nie wiem od czego rozpocząć. Po kolei zaczynając od poprzedniego tygodnia: ortpopeda, urolog i dziś okulista.
Zwykle korzystamy z pomocy rzeszowskich ortopedów, ale dla pewności postanowiliśmy skonsultować stan Oli zdrowia jeszcze w Krakowie. I tu brak nowych wiadomości, co częściowo mnie cieszy, ale też jest powodem niepokoju, że nic więcej nie da się zrobić. Cieszy, bo nie dzieje się nic niepokojącego - brak przykurczy, deformacji nóżek, utrzymany pełen zakres ruchów (oczywiście biernych), stawy biodrowe ok., i coś co do mnie nie przemawia do końca - kręgosłup wygląda typowo jak u dziecka z rozszczepem (bo od normy odbiega).
Kontrola urologiczna nie przyniosła nic nowego (to również jest dwojako przeze mnie pojmowane, ani gorzej, ani lepiej), na lipiec zalecone jest kolejne badanie urodynamiczne pęcherza.
A wreszcie dzisiejszy dzień to wizyta okulistyczna pod kątem badania dna oka - w chwili obecnej nic niepokojącego się nie dzieje, ale konieczna jest kontrola za pół roku w celu weryfikacji bledszych tarczy nerwu wzrokowego.
To czego uczy Oli choroba to zdystansowania i cierpliwości (już kiedyś o tym pisałam). Nie zawsze jest tak, że wychodzimy z gabinetu lekarskiego z wielka ulgą, że wszystko jest w porządku. Często słyszymy "w chwili obecnej nic się nie dzieje, ale musimy obserwować". Więc bijąc się z własnymi myślami żyjemy i jednocześnie cały czas trzymamy rękę na pulsie, aby niczego nie przeoczyć i aby nie było gorzej, oby było stabilnie.
Dziś wracając od okulisty przypadkiem przynieśliśmy do domu małą biedronkę, może to jednak dobry znak?
Dziś wracając od okulisty przypadkiem przynieśliśmy do domu małą biedronkę, może to jednak dobry znak?
A tak słodko wymęczona Ola teraz śpi po powrocie z badania oczek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz